Ostatnio wrześniowa aura nie zachęca do spacerów. Prognoza pogody także nie nastraja nas optymistycznie, ale smaczna i zdrowa zupa może być świetnym sposobem na rozgrzanie. Zapytałam Was wczoraj za pośrednictwem Facebook’a jaka jest Wasza ulubiona zupa i przekonałam się, że chyba każdy lubi pomidorową. Ja prawdę mówiąc średnio, ale pomidory w wersji w Minestrone posmakowały mi bardzo. Pierwszy raz doprawiłam zupę adekwatnie. Prezentuję Wam dziś pierwszą zupę, której nie przesoliłam!
Potrzebujesz:
- jedna łyżka oliwy z oliwek,
- 100 gramów słoniny pancetta lub surowego boczku (opcjonalnie),
- dwie średnie posiekane cebule,
- dwa ząbki czosnku,
- jedna marchew, obrana i pokrojona w plasterki,
- jedna pietruszka, obrana i pokrojona w plasterki,
- pół średniego selera, obranego i pokrojonego w plasterki,
- jeden por pokrojony w krążki,
- ćwiartka białej kapusty, pokrojonej w paski,
- łodyga selera naciowego, pokrojonego w plasterki (można także dodać natkę pietruszki),
- 300 gramów pomidorów z puszki, posiekanych,
- 210 gramów białej fasoli z puszki,
- 3 litry wywaru mięsnego lub drobiowego,
- przyprawy i zioła: natka pietruszki, bazylia, oregano, tymianek, majeranek, rozmaryn, sól, pieprz, cukier,
- świeżo starty ser do posypania (opcjonalnie),
W dużym garnku lub patelni rozgrzać oliwę, umieścić w nim (w niej) słoninę, cebulę i czosnek. Ja przygotowałam wersję bez słoniny, bardziej warzywną i wegetariańską, ale niewątpliwie boczek lub słonina wzbogaci smak zupy. Świetnym pomysłem będzie także dodać kilka plasterków szynki parmeńskiej. Całość smażyć około pięć minut, aż cebula zmięknie i nabierze złotobrązowego koloru. Dodać warzywa i dusić dwie minuty, od czasu do czasu mieszając, aż warzywa pokryją się warstwą oliwy.
Są różne szkoły gotowania Minestrone. Podobnie jak i w Polsce, co gospodyni to inny przepis. Zdecydowanie wolę wersję z podsmażaniem warzyw na patelni i późniejszym wrzuceniem do bulionu. W przypadku, gdy nie mamy zamiaru dodawać makaronu, w składzie zupy powinny się znaleźć także ziemniaki.
Powiem Wam szczerze, że już zdążyłam się zaprzyjaźnić z wizerunkiem pyzy z opakowań makaronu Irwega, a moja siostra dopytuje się gdzie można go kupić. Na pewno produkty Irwega są dostępne na lokalnym mazurskim i mazowieckim rynku. Podejrzewam niestety, że w innych regionach kraju żaden sprzedawca ich nie zamawia, więc zamówienie na makaron można oczywiście złożyć na stronie internetowej firmy, jeżeli wyrażacie taką chęć.
Dziś do zupy wybrałam krajankę jajeczną grubości pięciu milimetrów. Do prawdy nie wiem, co jest w tym makaronie, że ma taki piękny żółciutki kolor. Zapewne to za sprawą kurkumy i wykorzystywania w stu procentach naturalnych składników. Myślę, że w dobie tak ciężkich i trudnych czasów, powinniśmy zwracać uwagę, aby jeść polskie produkty i takie postawy chciałabym promować na tym blogu. Makarony Irwega produkowane są według tradycyjnych receptur i z wykorzystaniem lokalnych produktów, dlatego też właśnie ta marka mnie zainteresowała.
Makaron należy wrzucić do wrzącej wody w taki sposób, aby nie przerywać gotowania. Woda musi być osolona z dodatkiem oliwy lub oleju roślinnego, aby makaron się nie sklejał. Czas gotowania na małym ogniu to około 4-5 minut. Po zagotowaniu wymaga przelania zimną wodą. Jest bardzo smaczny, marka wzbudziła moje zaufanie więc z czystym sumieniem polecam Wam jej produkty.
Wracając jednak do zupy… Gdy warzywa na patelni pokryją się już warstwą oliwy, dodać białą fasolę z puszki oraz pomidory, najlepiej bez skórki i w kawałkach. Całość dokładnie połączyć i wymieszać. Teraz, w zależności od obranej drogi albo dodać wywar do garnka, albo zawartość patelni wrzucić do gorącego bulionu i gotować pod przykryciem około 15-20 minut.
W moim przypadku zawartość patelni wylądowała w garnku pełnym bulionu drobiowo-warzywnego. Mam nadzieję, że pamiętacie nasze wspólne rozważania o tym, jak ugotować zdrowy i smaczny rosół, bez dodatków glutaminianu sodu itp.? Jeżeli nie, zapraszam Was do zapoznania się z moimi przepisami na zupy, gdzie takie rady na pewno znajdziecie ;) (ale, żeby nie było, że jestem taka mądra, wszystkie wypytałam i wypatrzyłam u starszych koleżanek, ich mam, cioć i babć… ;)
Nigdy nie należy zaniedbywać przypraw, ale radzę też w doprawianiu nie przesadzać. Dziś zupa wyszła mi taka ‘akuratna’ dlatego sama nie wiem czy to szczęście, czy już nowa umiejętność. Dodałam dwie łyżki stołowe soli, a na każdą łyżkę, przypadła łyżeczka cukru, by zupa nie była za kwaśna. Sypnęłam całkiem sporo bazylii, oregano, natki pietruszki, majeranku i tymianku. Warzywa przyprawiłam dosłownie szczyptą pieprzu cayenne, co dało zupie lekki, przyjemny pieprzny smak. Myślę, że dzisiejszy przepis to mój powód do dumy, ponieważ nauczyłam się przyprawiać i wyczekiwać na efekt… ;) Zupa gotowa, życzę Wam smacznej soboty, obfitującej w miłe sytuacje. Długo zbierałam się w sobie, by opublikować ten przepis, aby był perfekcyjny.