piątek, 30 sierpnia 2013

Wegetariańskie placuszki z cukinią i szpinakiem.

Stało się! W niedzielę wracam z moich najwspanialszych, zarazem pierwszych i ostatnich studenckich wakacji. Z reguły w czasie letnich miesięcy odrabiałam obowiązkowy staż na budowie, który każdy student budownictwa musi mieć odnotowany w indeksie ;) Bardzo się cieszę, że zdecydowałam się w tym roku na odpoczynek i swoisty reset mózgu. Wraz z moimi towarzyszami wypoczywałam aktywnie na świeżym powietrzu, spędzałam dużo czasu nad wodą, ale przede wszystkim oddawałam się pasji do gotowania.

Akcję ‘sprzątanie lodówki’ uznaję za rozpoczętą, ponieważ nie lubię marnować i wyrzucać jedzenia, a wakacji zostało mi jeszcze tylko dwa dni. Pisałam Wam już o panierowanych talarkach z cukinii, które wyszły zaskakująco smacznie. Czas podnieść poprzeczkę nieco wyżej i pokazać Wam przepis na placuszki z tartego kabaczka i mojego ukochanego siekanego szpinaku. W talarkach nie istniało ryzyko, że się rozpadną przy smażeniu, natomiast w przypadku placuszków stresowałam się każdą sztuką. Na szczęście się udały i smakowały wszystkim degustującym. Zapraszam Was po przepis.

Potrzebujesz: (na osiem placków)

- jedną cukinię,

- 100-150 gramów siekanego szpinaku,

- jedną marchewkę,

- ząbek czosnku,

- dwa jajka,

- bułkę tartą (opcjonalnie, gdy masa na placki jest za rzadka),

- oliwę z oliwek,

- przyprawy i zioła: bazylia, oregano, majeranek, pieprz i sól do smaku,

Utartą na grubej tarce cukinię umieszczamy w misce, dodajemy siekane lub zmiksowane blenderem liście szpinaku oraz wyciśnięty przez praskę czosnek. Można dodać 2/3 utartej na małej tarce marchwi, a pozostałą część zostawić do udekorowania placków na wierzchu. Całość mieszamy i solidnie solimy, a następnie odstawiamy na pół godziny do lodówki, aby część wody odparowała.

Po wyjęciu z lodówki odciskamy pozostałą wodę, przyprawiamy ulubionymi ziołami, np. bazylią i oregano oraz dla wydobycia smaku także solą, pieprzem, majerankiem i odrobiną ziół prowansalskich. Następnie wbijamy dwa jajka i mieszamy całość aż do uzyskania jednolitej konsystencji. Jeżeli woda, pomimo jej odcedzenia, wciąż się wytrąca, masę można zagęścić bułką tartą i znów dokładnie wymieszać.

Placki najlepiej formować w dłoniach, a potem od razu wrzucać na patelnię z rozgrzaną oliwą z oliwek. Po dokładnym wysmażeniu z jednej strony przewracamy na drugą i podsmażamy na małym ogniu aż do lekkiego zarumienienia się placuszków na wierzchu.

Gdy placki są już gotowe można je udekorować dla kontrastu utartą marchwią, by na talerzu nie było zbyt zielono. Miałam także kilka oliwek więc porozrzucałam je między plackami. Serwujemy z porcją warzyw lub jako samodzielny posiłek. Smacznego.

Makaron ze szpinakiem - pomysł na szybki i prosty obiad.

Szpinak albo się kocha, albo nienawidzi. Ja całkiem niedawno przekonałam się, że dobrze przyprawiony i prawidłowo przyrządzony smakuje fantastycznie i stał się jednym z moich ulubionych składników. Na szczęście moją opinię podzielają towarzysze moich wakacyjnych wojaży – zakupili duży zapas szpinaku, co jest dla mnie autentycznym rajem na ziemi. Prawdę mówiąc najbardziej odpowiada mi w formie… ‘papki’ – posiekanej lub zmielonej, jako farsz do naleśników albo pierogów. Rewelacyjnym i najprostszym pomysłem na makaron jest właśnie szpinakowe pesto – mój dzisiejszy, lekki obiad.

Potrzebujesz: (dla dwóch osób)

- 300 gramów makaronu,

- 150-200 gramów zmielonego szpinaku,

- kilka oliwek do smaku i dekoracji,

- średniej wielkości cebulę,

- ząbek czosnku,

- przyprawy i zioła: bazylia, oregano, pieprz i sól do smaku,

- 3 łyżki stołowe oliwy z oliwek,

Na patelnię z rozgrzaną oliwą z oliwek, wrzucamy posiekane cebulę i czosnek. Smażymy na szklisto, od czasu do czasu mieszając, a następnie dodajemy szpinak. Całość podsmażamy na małym ogniu. Przyprawiamy bazylią i oregano, oraz pieprzem i solą do smaku. Pod koniec smażenia wrzucamy kilka całych oliwek i dodajemy ugotowany al dente makaron (w osolonej wodzie z łyżką stołową oliwy z oliwek). Całość pozostawiamy na ogniu jeszcze około 3-5 minut.

Przed podaniem porcję można posypać tartym parmezanem. Studencki, szybki obiad gotowy – życzę smacznego.

Szybkie 'coś z niczego' - tortilla z kurczakiem.

Tortilla to świetny pomysł na kolację lub szybką przekąskę na ciepło. Dla dbających o linię polecam wersję z gotowanym kurczakiem zamiast tradycyjnych, znanych już pewnie każdemu panierowanych nugget’sów. Zapraszam na szybkie ‘coś z niczego’.

Potrzebujesz: (na cztery porcje)

- cztery placki pszennej tortilli,

- ugotowaną pierś z kurczaka (w osolonej wodzie z dodatkiem bazylii i majeranku),

- dwa średnie obrane pomidory,

- mieszankę sałatek, np. rucola, roszponka itp.

- sos czosnkowy (3 łyżki stołowe gęstego jogurtu naturalnego, 2 łyżki majonezu dekoracyjnego, trzy ząbki czosnku),

- pieprz i sól do smaku,

Przepis jest dziecinnie prosty i każdy może powtórzyć go w domu urozmaicając tym samym swoje codzienne posiłki. Kurczaka pokrojonego w kosteczkę układamy na placku. Przyznaję, że nie potrafię jeszcze samodzielnie wysmażyć tortilli, więc kupiłam gotowe. Planuję niebawem zmienić ten stan rzeczy (możecie trzymać za to kciuki ;).

Wykonanie sosu czosnkowego sprowadza się do wymieszania dwóch łyżek majonezu dekoracyjnego z gęstym jogurtem naturalnym i trzema ząbkami czosnku. Osoby dbające o linię zawsze mogą ograniczyć ilość majonezu na rzecz jogurtu. Ja swój sos wykonuję zwykle miksując całość blenderem – na dużych obrotach czosnek jest posiekany bardzo dokładnie, a konsystencja staje się jednolita. Po wymieszaniu, dip majonezowo-czosnkowy układamy na kawałkach kurczaka.

Pomidora zalewamy gorącą wodą, co ułatwia zdjęcie z niego skórki. Podczas obróbki termicznej skórka z pomidora staje się podwójnie niebezpieczna dla wrażliwych żołądków, dlatego warto wyrobić w sobie nawyk jej zdejmowania. Obranego już pomidora kroimy w ósemki i układamy na placku.

Kompozycja z liści różnych sałat wieńczy wykonanie nadzienia do tortilli. Jeżeli decydujemy się kupić placki to z reguły na opakowaniu znajduje się instrukcja ich zawijania.

Zawinięte już placki należy zapiec. Nie polecam używania do tej czynności kuchenki mikrofalowej. Najlepiej włożyć tortille na pięć minut do rozgrzanego na 180 stopni piekarnika (w naczyniu żaroodpornym, zawinięte w folię aluminiową). Warto także przemyśleć zakup elektrycznego grilla, który bardzo ułatwia codzienną pracę w kuchni. Mój to prezent przywieziony ze Skandynawii, ma bardzo intuicyjną obsługę, a moja kuchnia wiele na tym zakupie zyskała.

Szybki obiad, ciepła przekąska, sycącą kolacja po ciężkim dniu. Życzę smacznego.

czwartek, 29 sierpnia 2013

Sos boloński.

Zapewne ilu kucharzy, tyle też przepisów na sos boloński. Jednak warto zadać sobie pytanie: czym powinien się charakteryzować ten najbardziej znany i ceniony przez wielu sos do makaronu? Ostatnio przeczytałam, że internetowa społeczność nie potrzebuje kolejnego przepisu na spaghetti bolognese, postanowiłam mimo wszystko zmierzyć się z tematem, ponieważ takiego przepisu nie może zabraknąć na blogu żadnej wielbicielki makaronów.

Posiadając już w głowie wstępny przepis, podparty książką kucharską z włoskimi przepisami, napisaną przez rodowitego Włocha, zaczęłam przeszukiwać Internet. Nie taję zdziwienia, że znalazłam instrukcję wykonania sosu bez ani grama boczku i z białym winem zamiast czerwonego. Moim zdaniem w meandrach tzw. ‘wariacji na temat’ można się pogubić i pozostać z pytaniem cisnącym się na usta: ‘to jak w końcu przyrządzić ten makaron po bolońsku?’

Otóż, bolognese to przede wszystkim mięsny sos, którego nazwa wywodzi się z miejsca pochodzenia – miasta Bolonia. Podstawę do wykonania sosu stanowi wołowina lub wołowina z wieprzowiną tradycyjnie krojone na drobne kawałki, a obecnie mielone. Dodaje się także kiełbasę (mortadella), boczek wędzony, włoszczyznę: marchew, pietruszkę i seler oraz oliwę, czerwone wytrawne wino, paprykę i pomidory. Należy pamiętać, że Włosi jedynie dorzucają warzywa, które aktualnie mają pod ręką, więc nie można przesadzić z ich ilością.

Potrzebujesz:

- 500 gramów mięsa mielonego wołowego lub wołowego z wieprzowym,

- 150 gramów boczku wędzonego lub pancetty,

- 100 gramów kiełbasy,

- jedną średnią cebulę,

- pęczek natki pietruszki lub selera naciowego,

- włoszczyzna: dwie marchewki, dwie pietruszki, pół średniego selera,

- szklankę czerwonego wytrawnego wina,

- puszkę pomidorów w kawałkach lub dwa świeże obrane pomidory,

- słoiczek koncentratu pomidorowego,

- dwie średnie czerwone papryki,

- oliwa z oliwek,

- szklanka bulionu wołowego (opcjonalnie, gdy sos jest za gęsty),

- przyprawy i zioła: sól, pieprz, bazylia, gorczyca, papryka słodka, pasternak, majeranek, chili, kolendra, szałwia, tymianek, rozmaryn, natka pietruszki, goździki,

Na patelnię z rozgrzaną oliwą z oliwek wrzucamy drobno posiekaną cebulę, następnie dodajemy pokrojone w kostkę boczek i kiełbasę. Smażymy od czasu do czasu mieszając.

Następnie, nie przerywając smażenia oprószamy zawartość patelni świeżą natką pietruszki lub selera naciowego. Ja poradziłam sobie liśćmi świeżej pietruszki, bo nigdzie nie znalazłam selera naciowego. Przyprawiamy wyżej wymienionymi ziołami.

Gdy cebulka będzie już szklista, a boczek odpowiednio miękki dodajemy mięso mielone. Podsmażamy na małym ogniu cały czas mieszając, a gdy mięso będzie już brązowe wlewamy szklankę wina i oprószamy całość pieprzem.

Obraną i umytą włoszczyznę podgotowujemy parę minut. Następnie odcedzamy i drobno siekamy. Podsmażamy na oliwie wraz z papryką, a następnie dodajemy na patelnię z wysmażonym już dobrze mięsem. Całość mieszamy, nie przerywając smażenia na małym ogniu. Są różne szkoły przygotowywania sosu: jedni wszystkie warzywa dodają przed mięsem, a inni włoszczyznę podsmażają osobno i dodają już do mięsa. Osobiście obawiałabym się zbyt miękkich i rozgotowanych warzyw, których po prostu nie lubię, więc preferuję rozwiązanie numer dwa.

Potem dodajemy pomidory – albo te z puszki, albo świeże podgotowane kilka minut, obrane ze skórki i pokrojone w ósemki. W każdym razie nie może ich być za dużo. Ich zadaniem jest tylko lekko obtoczyć mięso. Wraz z koncentratem pomidorowym mają stworzyć swoistego rodzaju otoczkę dla mięsa.

Sekretem udanego sosu jest długie gotowanie, od dwóch do nawet czterech godzin. W tym celu warto przełożyć całość do dużego garnka i gotować pod przykryciem na małym ogniu. Osobiście z powodu codziennego pośpiechu i głodu współbiesiadników ograniczyłam się do pół godziny – wyszło całkiem smacznie ;)

Gdy sos jest zbyt gęsty można go rozcieńczyć bulionem. Tradycyjnie sos boloński podaje się z makaronem tagliatelle (wstążki), a nie tak, jak przywykliśmy go serwować ze spaghetti. Można go także używać do klusek lub ziemniaków. Porcję dekoruje się na wierzchu tartym parmezanem, którego niestety nie mogłam nigdzie kupić przebywając na wakacjach na wsi, a podczas mojej wyprawy do Warszawy na Targi Kulinarne nie wiedziałam jeszcze, że będę miała zachciankę na makaron po bolońsku. Musicie mi więc wybaczyć, że nie są to wstążki posypane tartym serem parmezan ;)

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Targi kulinarne Warszawski Smak w La Playa i wizyta w Ichiban Sushi.

Z zapasem dobrego humoru wyruszyłam na targi…

Moje pierwsze skojarzenie z dwoma wyrazami ‘targi kulinarne’ było zupełnie inne od tego, co zobaczyłam. To doskonale zorganizowane wydarzenie służące poznawaniu smaków z różnych zakątków świata, próbowaniu przekąsek i ogólnie pojętej rozrywce w pełnym Słońcu, na plaży, przy dobrym drinku i fantastycznej muzyce. Tancerze zrobili przecier z parkietu, a warszawski club La Playa stał się jednym z moich ulubionych miejsc w stolicy.

Zaczęło się sentymentalnie. Weszłam i pierwszym stoiskiem, które zobaczyłam był ‘Dania Babci Zosi’. Moja ukochana babcia ma tak na imię więc z zaciekawieniem przyglądałam przedstawionej na targach ofercie. Zupy z naturalnych składników wyglądały bardzo interesująco.

Jak każda kobieta zatrzymuję się zawsze przy każdym stanowisku, gdzie jest mowa o kosmetykach. O oleju arganowym słyszałam wiele dobrych opinii, więc z zaciekawieniem słuchałam o wersji z henną, która jest naturalnym samoopalaczem – czego chcieć więcej? W końcu można się zdrowo opalać!

Na tym samym stoisku w ofercie był także olej z awokado. To dla mnie osobiście była nowość dlatego zdecydowałam się Wam go pokazać, bo być może podobnie jak ja, nie słyszeliście o nim. Według producenta i broszur, które mi wręczono jest bardzo zdrowy, zawiera dużo witamin, jednonasycone kwasy tłuszczowe (omega-9), które redukują poziom złego cholesterolu. Ma szerokie kulinarne zastosowanie i na pewno zamówię go sobie przez Internet, bo zainteresował mnie ten produkt.

Nie wiem jak Wy, ale ja mam ogromną słabość do ziemniaczków z ogniska. Takich, jakie serwowano na targach jeszcze nie jadłam. Oferta była bardzo interesująca i długo nie mogłam się zdecydować.

Zwyciężyła ciekawość i zamówiłam wersję ‘Kurczak hawajski’. Byłam bardzo miło zaskoczona połączeniem ananasa, kukurydzy i kurczaka w sosie, gdzie słodycz przeplatała się ze słonym w tak finezyjny sposób, że absolutnie te smaki nie gryzły się wzajemnie. Postanowiłam więc, że muszę przygotować coś podobnego w swojej kuchni.

W sosie był także ciągliwy ser…

Przy stanowisku z bułgarskimi przysmakami też długo nie mogłam się zdecydować, czego najbardziej chciałabym spróbować. Postawiłam na pasty do chleba i nie pomyliłam się, ponieważ paprykowa okazała się prawdziwym hitem, a reszta również była całkiem smaczna.

Pamiętacie mój wpis o Paelli? Na targach mogłam się przekonać jak przyrządza się ją w prawdziwie hiszpański sposób. Jak widzicie, nie oszukałam Was pisząc o wielkiej patelni i kuchni pod gołym niebem. Hiszpanie to mają fantazję, co? ;)

Zawsze dziwili mnie ludzie, którzy sami robią lody. Od dziś moim wymarzonym prezentem jest maszyna do robienia domowych lodów. Stoisko z lodami, do tej pory omijane przeze mnie szerokim łukiem, wzbudziło moje zainteresowanie, gdy upał dał mi się we znaki.

Początkowo chciałam zamówić jabłko z wiśnią, ale ostatecznie zdecydowałam się na orzeźwiający ananas z miętą i nie żałuję tej decyzji, ponieważ pierwszy raz spotkałam się z liśćmi mięty w lodach! Mniam! Dla miłośników innych słodkości także było wiele przysmaków. Osobiście poprzestałam na lodach ;)

Zupełnie spontanicznie padła propozycja od moich towarzyszy, aby przypieczętować poznawanie smaków świata wypadem na sushi. Kiedyś musi być ten pierwszy raz – pomyślałam bez entuzjazmu, nastawiona na mdłą rybę. Skoro spróbowałam w tym tygodniu krewetek to przyszła pora na japońską kuchnię.

Muszę Wam przyznać, że pokochałam Sushi od pierwszego kęsa miłością szczerą i niewinną, która nie będzie mi dawać spokoju jeszcze bardzo, bardzo długo. Krewetki w mojej porcji utwierdziły mnie w przekonaniu, że przepadam za owocami morza i nie mam żadnych oporów przed skosztowaniem ich.

Jeżeli chcecie zjeść w Warszawie naprawdę dobre japońskie jedzenie nie wybierajcie żadnych snobistycznych i szpanerskich lokali, ponieważ nie oddają one klimatu Japonii. Pierwsza knajpka, do której poszliśmy była tłoczna i parna, panował w niej niemiłosierny skwar, a ludzie porozumiewali się ze sobą strasznie głośno powodując ogromny gwar. Nie lubię takich miejsc bez klimatu, gdzie przychodzi się wyłącznie zjeść. Jedzenie to pewna forma medytacji i modlitwy, wyraz wdzięczności dla tych, którzy je dla nas przygotowali.

Druga restauracja od razu przypadła mi do gustu – piękne wnętrza, panująca cisza medytacji i spokoju. Z tym właśnie zawsze kojarzyła mi się Japonia. Sztuki walki uczące pracy nad sobą i swoimi reakcjami, oraz nauka cierpliwości i kosztowania jedzenia małymi kęsami za pomocą pałeczek. Z całego serca polecam Wam Ichiban Sushi na Nowym Świecie – przemiła i przeurocza Japonka płynnie mówiąca po polsku staje na głowie, aby dogodzić gościom.

Długo wahałam się czy zamówić sake. Zdecydowałam się jednak na trunek, którego byłam bardziej ciekawa Choya Plum – japońskie wino z nutą śliwek. Polecam wszystkim smakoszom wina. Osobiście zakochałam się w nim na zawsze i będę wracać wznieść nim jeszcze nie jeden toast.

sobota, 24 sierpnia 2013

Naleśniki z pstrągiem wędzonym.

Prowadząc bloga, szczególnie gdy wkłada się w jego istnienie cząstkę siebie i swoją pasję do gotowania, ciężko jest czasem uniknąć wątków osobistych. Mnie samej coraz trudniej pisać tutaj oficjalnym, górnolotnym tonem, bo przecież się już troszkę poznajemy, prawda? ;)

Ostatnio zaczęłam odczuwać silną potrzebę nauczenia się smażyć porządne naleśniki. Takie cienkie i puszyste, jakie wychodzą wyłącznie mojej mamie. Niestety nikt inny, w żadnym innym miejscu nie był w stanie podać lepszych od tych, które jadłam w moim domu rodzinnym. Powiem Wam tak: wciąż doskonalę tę sztukę, ale do perfekcji wiele mi jeszcze brakuje. Pod czujnym okiem mamy udało mi się usmażyć kilka naprawdę udanych sztuk więc postanowiłam Wam przypomnieć prosty przepis na naleśniki z wędzonym pstrągiem, które już znacie ze starej wersji bloga w dwóch wersjach smakowych: ze szpinakiem i bez. Farsz z wędzoną rybą stał się moją ulubioną wersją naleśników, ponieważ nie przepadam za słodkościami. Można je także podawać jako tortillę lub pokrojone w dwucentymetrowe paseczki przebite wykałaczką w postaci małych przekąsek na przyjęciach.

Potrzebujesz: (na dwie porcje)

- dwa naleśniki usmażone ‘na słono’ lub dwie tortille pszenne,

- 125 gramów fileta z pstrąga wędzonego,

- 4 łyżeczki chrzanu,

- 3 łyżki stołowe naturalnego gęstego jogurtu,

- oliwa z oliwek,

- bazylia, oregano, majeranek,

- sól i pieprz,

- szpinak (do wersji ze szpinakiem),

Szpinak:

Co do wyższości świeżego nad mrożonym nie mam żadnych wątpliwości. Jednak można użyć dowolnego z nich. Na rozgrzaną patelnię z oliwą z oliwek wrzucamy posiekany drobno szpinak, przyprawiamy bazylią i oregano (można także majerankiem) oraz solimy do smaku. Podsmażamy parę minut na małym ogniu cały czas mieszając. Ostawiamy do ostudzenia.

Filety z pstrąga wędzonego:

Jak już wielokrotnie powtarzałam na łamach tego bloga, wędzona ryba jest bardzo delikatna i praktycznie sama rozpada się w dłoniach. Należy więc z największą starannością pokroić pstrąga w poprzeczne paski i ułożyć prosto na naleśniku. W wersji ze szpinakiem najpierw układamy szpinak, potem rybę.

Dip chrzanowy na bazie jogurtu:

Dodatkiem urozmaicającym farsz do naleśników jest sos chrzanowy, którego nie polecam ubijać blenderem. Nie uzyska on wtedy wymaganej kremowej konsystencji. Najlepiej umieścić w miseczce wymaganą ilość chrzanu i jogurtu, a następnie energicznie pomieszać łyżeczką. Sos układamy na kawałkach ryby na samym końcu przygotowywania farszu.

Naleśniki po zawinięciu należy jeszcze podsmażyć lub zapiec. Tutaj pozostawiam dowolność. Ja zawsze do takich zadań używam elektrycznego grilla, ale można sobie poradzić podsmażając naleśniki na patelni owinięte folią spożywczą lub w naczyniu żaroodpornym w piekarniku. Kuchenka mikrofalowa także jest jakimś wyjściem z tej sytuacji, ale osobiście jej nie polecam.

Zanim przystąpimy do zapiekania naleśników warto nasmarować je po wierzchniej stronie oliwą z ziołami. Około 5-7 minut obróbki termicznej powinno wystarczyć. Naleśniki gotowe. Życzę smacznego i polecam tę potrawę jako alternatywę dla tradycyjnej wersji z powidłami, pasztetem, pieczarkami lub mięsem.

To które wybieracie? Ze szpinakiem czy bez? ;)

Hiszpańska Paella, czyli mój 'pierwszy raz' z owocami morza. Wrażenia i odczucia.

Dziś prawdziwa gratka dla wielbicieli owoców morza. Znajoma wręczyła mi krewetki i krążki kalmara, po tym jak przyznałam, że nigdy nie próbowałam tego typu jedzenia, wraz z hasłem ‘Paella’. Zaczęłam z zaciekawieniem przeszukiwać czeluści Internetu i jakże wielkie było moje zafrasowanie, gdy zobaczyłam zdjęcia ogromnych patelni pełnych owoców morza, czyli krewetek i im podobnych stworzonek, nie kojarzących mi się zbyt smacznie.

‘Co to w ogóle jest ta Paella?’ – zadawałam sobie w myślach pytanie, szukając satysfakcjonującej odpowiedzi. Udało mi się ustalić, że (jak ktoś wie lepiej proszę o informacje w komentarzach, bo temat dla mnie osobiście jest wyjątkowo frapujący) Paella jest to potrawa pochodząca z Walencji i wykonywana jest w licznych odmianach. Oparta przede wszystkim na ryżu z dodatkiem szafranu i kurkumy, podsmażanym i gotowanym na ogromnej, metalowej patelni z dwoma uchwytami. To, czego można w niej spróbować zależy od rodzaju dania, z którym mamy do czynienia. Dodaje się do niej głównie owoce morza, mięso królika lub kurczaka oraz warzywa. Z reguły podawana jest na obiad ponieważ uważana jest za danie zbyt ciężkostrawne, aby serwować ją na kolację. Interesujący jest także fakt, że prawdziwą Paellę przyrządza się na wolnym powietrzu i spożywa prosto z naczynia, w którym była przygotowywana.

Nazwa potrawy wywodzi się z łacińskiego słowa ‘patella’, oznaczającego metalowe naczynie, służące Rzymianom do składania ofiar Bogom. To dość zabawne, że kojarzy mi się to z naszą polską patelnią, która bynajmniej już nie służy do składania komukolwiek jakiejkolwiek ofiary.

Potrzebujesz: (dla dwóch osób)

- 200 gramów ryżu,

- owoce morza: omułki, krewetki, krążki kalmara, (około 50 gramów)

- filetowaną rybę, np. mintaja, (około 50 gramów),

- małą lub średnią pierś z kurczaka,

- warzywa, np. papryka, pomidory, groszek, cebulka,

- przyprawy i zioła: kurkuma, szafran, oregano, tymianek, bazylia (ja użyłam także rozmarynu, szałwii, cząbru i szczyptę mięty),

- oliwa z oliwek,

- sól i pieprz do smaku,

Już po raz kolejny przekonuję się, że każdy naród ma swoistego rodzaju ‘bigos’, do którego po staropolsku można było wrzucić wszystko. Podobnie kojarzy mi się właśnie Paella, a zainteresowałam się nią dlatego, że lubię tego typu potrawy. Przykładowo: pizza kiedyś także była daniem spożywanym głównie przez mniej zamożnych mieszkańców Italii i oni też dodawali do niej to, co aktualnie znajdowało się w domu.

Dzień przed przygotowaniem potrawy umyłam oraz pokroiłam mięso i rybę, a następnie obtoczyłam w marynacie z oliwy oraz ziół i przypraw. Nie do końca wiedziałam jak przygotować owoce morza więc postąpiłam z nimi podobnie (bardzo chętnie posłucham rad w komentarzach jak obchodzić się fachowo z krewetkami i kalmarami). Na szczęście dostałam je w wersji już przygotowanej i obranej, bo kompletnie nie wiedziałabym co z nimi począć ;)

Ryż ugotowałam w bulionie z dodatkiem kurkumy, szafranu i oliwy. Moim najnowszym kulinarnym odkryciem jest fakt, że kurkuma nadaje potrawom złocistożółty odcień. Dochodzenie do takich informacji samodzielnie to dla mnie ogromna frajda.

Na dużą patelnię z rozgrzaną oliwą z oliwek i zeszkloną cebulką wrzuciłam przygotowane wcześniej mięso i owoce morza, podsmażałam cały czas mieszając aż do momentu, gdy były wysmażone na zewnątrz i soczyste w środku. Dodałam wcześniej ugotowany ryż i wymieszałam całość, ponownie doprawiając ziołami i przyprawami.

Na koniec dołożyłam jeszcze siekane warzywa i od czasu do czasu mieszając, podsmażałam całość jeszcze parę minut. Spożywanie dania prosto z patelni wydawało mi się bardzo spartańskie więc przełożyłam je na talerz.

Moje osobiste wrażenia po skosztowaniu tego dania, a szczególnie owoców morza są bardzo pozytywne. Nie spodziewałam się, że będą mi smakować i że się do nich przekonam. Celem tego posta jest propozycja dla Was by eksperymentować z produktami, których do tej pory nie mieliście w ustach. Poszukujcie nowych smaków, bo ja dziś przekonałam się, że moja niechęć do owoców morza wynikała wyłącznie z nieznajomości tematu i braku otwartości na nowości. Przygotowane samodzielnie według moich preferencji bardzo mi smakowały.

W dzisiejszym artykule nie ma obrazkowej instrukcji wykonania potrawy, ponieważ nie do końca wiem czy moje podejście było poprawne, zapraszam więc wszystkich znawców tematu do dyskusji i uwag na temat wykonania dzisiejszego dania. Ja wykonałam je w swoistej wersji ‘light’ z ubogą ilością owoców morza, celem próby. Następnym razem na pewno przyłożę się by było ‘na bogato’. Jeżeli nie ma ścisłego przepisu na Paellę to teoretycznie każdy może wykonać ją ‘po swojemu’? Co o tym sądzicie? Pozdrawiam serdecznie i życzę smacznego.

czwartek, 22 sierpnia 2013

Deser lub drink: Truskawki w białym winie.

Zostały dwa tygodnie lata. Może w sezonie na truskawki wpadliście na pomysł zamrożenia kilku na zimę? Dziś pokażę Wam jak możecie je wykorzystać i zaskoczyć swoich gości oryginalnym drinkiem lub deserem.

Potrzebujecie tylko białego wina i truskawek, które zamroziliście z myślą o zimie. Do kieliszka z winem wrzucamy owoce zamiast kostek lodu (np. 4-5 sztuk). W wersji drugiej salaterkę z truskawkami zalewamy winem, co sprawia, że są one lekko muśnięte alkoholem. Jest to świetna propozycja na przyjęcia. Na wielu imprezach świetnie się sprawdziła i pozytywnie zaskoczyła moich gości. Dobranoc.

środa, 21 sierpnia 2013

Minestrone: włoska zupa z cukinią i szpinakiem. Kuzynka polskiej jarzynowej.

Na urodziny otrzymałam książkę kucharską z przepisami kuchni włoskiej. Jak już zapewne zauważyliście po szacie graficznej bloga i przepisach, że moje kulinarne zainteresowania krążą gdzieś w okolicach Italii. Zdaję sobie sprawę, że bez wizyty w tym kraju nigdy nie poznam ‘tego jedynego właściwego smaku’ włoskich potraw więc moim marzeniem numer jeden jest kulinarna podróż do Włoch. Gdy mi się to uda, nie omieszkam Was o tym poinformować i opowiedzieć o moich doświadczeniach.

Minestra to po włosku nic innego jak zupa. Głównie na bazie warzyw, takich jak: cukinia, fasolka szparagowa, marchew, zielony groszek oraz szpinak. Jest podawana na szereg sposobów – z makaronem, z ryżem lub z grzankami, ale najbardziej popularna jest jako przecierka warzywna. Nie ma ścisłego przepisu na Minestrone, a zależnie od regionu i pory roku można w niej znaleźć coś innego. Włosi dużo improwizują i bardzo często wrzucają do potraw to, co aktualnie mają pod ręką. Dostrzegam tu pewne podobieństwo do naszej polskiej jarzynowej – warzywa sezonowe, świeża marchew i pietruszka, seler, groszek, brukselka, kalafior i natka pietruszki lub selera.

Moja ostatnia wizyta w warzywniaku skłoniła mnie do ugotowania ciekawej, warzywnej zupy. Podjęłam temat przez wielu uważany za trudny dla początkujących. Wyszło smacznie i zdrowo ponieważ postanowiłam zamiast używanej przez wielu kostki rosołowej i wegety użyć suszonych ekologicznych warzyw oraz świeżych ziół. Lekki bulion najlepiej wychodzi na skrzydełkach kurzych, majeranku i pietruszce oraz (OCZYWIŚCIE!) na warzywach. Zapraszam Was do obejrzenia moich zmagań z tematem włoskiej Minestrone, którą jak prawdziwa Włoszka wzbogaciłam tymi warzywami, które miałam pod ręką ;)

Potrzebujesz:

- 3 litry bulionu drobiowo-warzywnego,

- średnią cukinię,

- główkę czosnku, średnią cebulę,

- świeży szpinak,

- kompozycję dowolnie wybranych warzyw, najlepiej wzbogaconych sezonowymi,

- łyżkę cukru,

- zioła i przyprawy: bazylia, oregano, kolendra, majeranek, lubczyk, pietruszka,

- oliwa z oliwek,

- tarty parmezan (opcjonalnie),

- trzy łyżki jogurtu naturalnego (do wersji zabielanej),

Kilka uwag wstępnych:

To moje drugie podejście do tej zupy. Pierwsze cóż… przesoliłam i dodałam za dużo czosnku i intensywnych przypraw. Dziś wyszło dużo lepiej. Jak wiadomo na hodowlanej kurze ze sklepu można co najwyżej ugotować szary bulion. W moich rozważaniach o ciepłej zupie na chłodne dni podałam Wam prosty sposób na ten problem – użycie kostki i wegety. Jednak jeżeli mamy się razem uczyć i rozwijać, musimy szukać innych niż chemiczne rozwiązań.

Po przeszukaniu sposobów babek, prababek, ciotek i koleżanek, które z uporem maniaka przepytywałam, co stosują wybrałam lekko spaloną cebulkę z goździkami. Nadają one ładny kolor cebulce, którą należy praktycznie na sucho wrzucić na patelnię. Szczypta kurkumy także nie zaszkodziła, a ekologiczne suszone warzywa wzbogaciły dodatkowo smak.

Przygotowanie Minestrone:

Drobno posiekane czosnek, cebulę, świeży szpinak i cukinię wrzucamy na rozgrzaną patelnię i podsmażamy na szklisto w oliwie z oliwek. Dodajemy bazylii i oregano. Mam zawsze problem z kuchennymi zapachami na dłoniach, gdy siekam i kroję cebulę lub czosnek za pomocą noża więc sprawiłam sobie takie zabawne urządzonko, które sieka za mnie:

Następnie na patelnię dodajemy pokrojone drobno warzywa typowe dla zupy jarzynowej, sezonowe i takie, które lubimy. Słyszałam o wersji Minestrone z pomidorem. Osobiście wolałabym go nie dodawać, bo nie lubię pomidorowej i źle mi się kojarzy pomidor w zupie. Należy pamiętać aby warzywa były świeże, a najlepiej prosto z ogródka. Ostatecznie oczywiście można się posłużyć mrożonką, ale nie wydobędziemy z niej takiego smaku, jak z produktów świeżych i tym samym zdrowszych. Ostatecznie dobrze wysmażone warzywa albo zalewamy bulionem albo do bulionu dodajemy wraz z pietruszką, lubczykiem, majerankiem i kolendrą. Całość gotujemy jeszcze 15 minut dodając soli i pieprzu, a także łyżkę cukru do smaku.

Jak tę zupę podawać już Wam opowiedziałam. Interesująca jest także wersja z porcją przyozdobioną i wzbogaconą tartym parmezanem. Minestrone można też zabielać. Mój sposób na łatwe zabielenie zupy bez zważonej śmietany przedstawiłam Wam już w przepisie na jarzynową z krajanką.

Życzę smacznego!

wtorek, 20 sierpnia 2013

Grillowany łosoś z warzywami.

Wakacje to idealny moment na grilla ze znajomymi. Czasem warto zamienić kiełbasę na ryby. Osobiście uwielbiam grillowanego łososia, który błyskawicznie uzyskuje jasnoróżową barwę, co oznacza że jest gotowy do spożycia. Należy jednak uważać, by łososia nie grillować zbyt długo. Mięso staje się wtedy suche i traci swój charakter. Na twardość tej ryby nie wpływa także dodatek soli, więc można w każdej chwili dosolić.

Potrzebujesz: (na dwie porcje)

- 500 gramów łososia norweskiego,

- dowolnie wybraną kompozycję warzyw, (proponuję marchew, seler, pietruszkę, pora, paprykę i cebulę)

- ziemniaki (opcjonalnie),

- jedną średnią cytrynę,

- przyprawy: sól, pieprz, bazylia, oregano, gorczyca, imbir, cukier, tymianek, natka pietruszki, rozmaryn, czosnek granulowany,

- oliwa z oliwek,

Przynajmniej na trzy godziny przed przyrządzeniem umytego łososia należy skropić sokiem z cytryny i odrobiną oliwy. Następnie dokładnie oprószyć wyżej wymienionymi przyprawami. Można także ozdobić plasterkiem cytryny. Tak przygotowaną rybę owijamy folią aluminiową i wstawiamy do lodówki.

Po wyjęciu z lodówki łososia umieszczamy na grillu i smażymy do momentu uzyskania przez niego jasnoróżowej barwy. Osobiście na moim elektrycznym grillu ryby piekę około 8-10 minut.

Podawać z ziemniaczkami podpieczonymi na chrupko i/lub z porcją podsmażonych na oliwie warzyw z ziołami. Życzę udanego grillowania.